Wolności pragnę ponad wszystko
Daj mi szerokie pole kołem,
Bym mógł przed Tobą klękać nisko
I jeszcze niżej hołd bić czołem.
Leopold Staff: Wolność
Obserwując świat religii
błędnie można przypuszczać, że wolność nie jest kategorią religijną i wydaje
się nie jest w niej pomocna. Wnioski te wynikają głównie z tego, że religie
często wnosiły wielki wkład do kultury, lecz rzadko wnosiły do niej wolność,
stając się niekiedy źródłem zniewolenia. Chociaż założyciele wielkich religii
nierzadko używają pojęć „wyzwolenie”, „zbawienie”, „uwolnienie”, i najczęściej
nie jest to tylko wyzwolenie z ciemnoty, ubóstwa, czy choroby, to jednak
wolność szybko gdzieś się gubiła w zawiłości doktryny religijnej. Uznając
wolność wymaga się tu rzeczy wręcz niemożliwej: połączenia tolerancji wobec
tego, co inne, z żarliwością własnej wizji Boga. Ale przede wszystkim wymaga
się połączenia dogmatu, który oddziela prawdę od błędu i wskazuje tylko prawdę,
z możliwością błądzenia. I nie mogło być mowy o wolności religijnej tak długo,
jak długo tylko te kategorie wyznaczały świat religii. W religii rozumianej
instytucjonalnie (gdzie tylko My posiadamy Prawdę) lub indywidualnie (gdzie
tylko Moja religia jest prawdziwa) trudno znaleźć miejsce na wolność i raczej
mamy do czynienia z „religijnym przymusem” i uzasadnianiem „nawracania
mieczem”. Taka religia, ograniczona i zamknięta „przekazem katechizmowym” staje
się zwykle przyczyną zniewalania, zaś przemieniona w „strażnika absolutnej
Prawdy”, niesie sobą równie często przymus i niewolę.
Jednakże idei wolności
religijnej trzeba szukać gdzieś indziej, niż instytucjonalny i zorganizowany
świat religii i sama doktryna religijna. Jest to dziedzina doświadczenia Boga,
a nie nas samych. Jest to dziedzina odkrycia „Niewysłowionego’ (A. Heschel):
„Jak długo człowiek widzi w religii spełnienie swoich własnych potrzeb,
gwarancję nieśmiertelności lub sposób na ochronę społeczności, to nie Bóg jest
tym, komu on służy, lecz służy on samemu sobie”[1]. Nie trzeba się dziwić, że
w takiej religii „służenia samemu sobie” nie ma też miejsca na wolność. Nie
trzeba się też dziwić, że w takiej religii, w której wymaga się, aby Bóg był
tylko odpowiedzią na ludzką potrzebę, wolność nie może się pojawić, więcej
nawet: sam Bóg staje się w niej (naszym) niewolnikiem. Religijne zniewalanie
jest tylko tego konsekwencją. Tak długo zatem, jak długo przedmiotem czci staje
się sama religia (my sami), tak długo też brakuje w niej miejsca na wolność,
pojawia się za to przyzwolenie na zniewolenie i przymus.
Dostrzec wolność „w” religii
i religii wymaga odwrócenia tego błędu rozpoczynania od nas samych. Religia nie
jest wyrazem spełnienia naszych potrzeb, to raczej sposób, w jaki Bóg szuka,
„wzywa” człowieka. Lecz wzywa go zawsze na jego (człowieka) miarę. I nie może
być inaczej. Dlatego religia jest zawsze „sprawą Boga” realizowaną przez
człowieka; w religie zawsze jest zaangażowany czas. Medium czasu jest niebędnym
elementem w tym procesie. Szukanie człowieka przez Boga istnieje zawsze
wyłącznie w spotkaniu z historią, kondycją intelektualną człowieka, jego wolą,
możliwościami itp. Odbywa się zawsze w socjokulturowej i indywidualnej sytuacji
człowieka (jednostki), w naszym ograniczeniu czasem. Można powiedzieć, że odpowiadamy
na to szukanie (wezwanie) zawsze w naszych, ludzkich słowach. I też nie może
być inaczej. Objawia i wzywa Bóg – odpowiada i rozumie człowiek. Dlatego tam
właśnie, w religii i w stosunku do niej, człowiek najlepiej ujawnia to, kim
jest i jaki jest: musi odpowiedzieć i musi uczynić to sam. Nie istnieje
bardziej indywidualny wymiar życia człowieka niż wymiar religijny. Tu właśnie
dostrzec można podstawy tej wolności i relację człowieka do Boga przyjąć jako
relację wolności, aby „odrzucić miecz”. Wolność nie jest tylko tym, co może
przysługiwać religiom „niektórym” i „niekiedy”, ani tym, co można „religiom
podarować”, lecz jest tym, co bezwględnie przynależy do aktu religijnego: nic
nie może być nazwane religią, jeśli wyłączona została z tego wolność. Do
człowieka należy bowiem zawsze znalezienie „sposobu” odpowiedzi na to wezwanie.
Może to czynić tylko w wolności. Zaś każda próba jej ograniczenia jest
zmuszaniem człowieka do pozostawania głuchym na to wezwanie.
W konsekwencji takiego
myślenia o religii (religiach), jako „odpowiedzi na wezwanie”, okazuje się, że
mamy tu do spełnienia ważne zadanie, do którego musi być zaangażowana również
wolność i którego nie można wypełnić bez wolności. Jest to zadanie utrzymywania
„otwartości religii”, zarówno na przeszłe (spełnione) religie, czyli takie, w
których człowiek już „nie potrafi odpowiadać”, ale otwartości również na takie,
w które przemienią się nasze dzisiejsze „odpowiedzi”. Stąd też w dawnych
(martwych dzisiaj religiach) nie ma nic śmiesznego i godnego pogardy. Przy
całej naszej (ludzkiej) „śmieszności” był tam też zawsze Bóg szukający
człowieka i nawet te „śmieszności” nie przyćmiewały całkowicie światła, jakie
było w nich obecne. To samo dotyczy przemian religii i nowych oczekiwań. Można
się zgodzić z M. Schelerem, który nie widzi możliwości „żadnej nowej religii”[2].
Ale nie można się zgodzić na uznawanie „statyczności”, niezmienności,
wieczności panujących religii. Razem z nami religia rozwija się ku „większej
pełni”, zmieniając sposoby wyrażania, ujawniając nowe aspekty wiary itd. Nie
może tego czynić bez akceptacji wolności swojej i innych religii. Można tu jak
K. Barth w chrześcijaństwie widzieć „objawienie Boga z góry”, zaś w innych
religiach „własne usiłowania człowieka”, które prowadzą we właściwym kierunku;
można widzieć tam „anonimowe chrześcijaństwo” (K. Rahner); można wreszcie z
istnienia innych religii wnosić, że „mają one swą rolę w planie Bożym” (J.
Dupuis SJ). Wszędzie jednak są to tylko różne odpowiedzi na te same wezwania i
często wspólne wysiłki człowieka w jego rozumieniu na miarę człowieka i miarę
czasów.
A zatem, zamiast rozważać
religię hinduską, buddyzm, chrześcijanstwo... jako konkurencyjne i (każdą z
osobna) jedyną drogę „ku Bogu”, spójrzmy na nie jako na „różne drogi” Boga do
człowieka, jako różne odpowiedzi na te same wezwania. W takim spojrzeniu na
religie otwiera się świat wolności. Zmiana kierunku nie jest jednak procesem
łatwym, i trzeba było wieków, aby tak się stało. Teza tej przemiany brzmi
prosto, ale z wielkimi konsekwencjami dla idei wolności: działanie Boga wobec
człowieka nie opiera się na przymusie. A ponieważ „Bóg nie stosuje przymusu”
nie może tego również czynić żadna religia ani też ci wszyscy, którzy
przekazują wiarę innym. Ta prawda – choć tak prosta – radykalnie zmienia sens
religijności człowieka. Przymus i niewola w sferze religijnej jest teraz
fundamentalnym naruszeniem natury wiary religijnej, doświadczenia religijnego i
godności człowieka. Zarówno zmuszanie ludzi do tego, aby przyjmowali jakąś
religię, jak i powstrzymywanie ich przed wyrażeniem swych przekonań
religijnych, świadczy o fałszowaniu zjawiska religijności. Kto podejmuje się
tego fałszowania, ten neguje to, że Bóg przyznał człowiekowi prawo do wolności
i domaga się tej wolności najmocniej w sferze religijnej. „Ostatnia, ostateczna
wolność, odwaga wolności i brzemię wolności, są cnotą religijnej dojrzałości” –
powie N. Bierdiajew[3].
Filozof ten tak zdecydowanie łączy rozwój religii z wolnością, że ma nawet
odwagę powiedzieć: „niewolnicy nie są potrzebni Bogu”[4].
Dlatego „Deklaracja o
wolności religijnej” ("Dignitatis humanae") z 7 grudnia 1965 roku,
choć była często zaskoczeniem dla wierzących, z punktu widzenia tej relacji nie
była niczym zaskakującym. Adresowana do wszystkich ludzi, a nie tylko do
katolików, najmocniej ukazywała to, że wolność leży u podstaw zamysłu Bożego.
Stała się ona – często niedoceniona – najważniejszą cezurą w sprawie wolności
religijnej w dziejach Kościoła i religii. Z drugiej strony – dla tych, którzy
nie chcieli uznać wzajemnej relacji wolności między Bogiem a człowiekiem -
stała się ona przyczyną protestów i krytyki, główną areną starć. Zamiast
prześladowania ludzi „inaczej wierzących” i „nawracania mieczem” zaoferowano w
niej pokój, ugodę i zrozumienie. Zamiast – jak mówił św. Tomasz - „przegnać ich
ze świata przez uśmiercenie”, zaproponowano wolność religijną, w której Kościół
wyraźnie przeciwstawił się religijnemu przymusowi, oferując „proponowanie
prawdy” a nie „zmuszanie do prawdy”. Prawo osoby ludzkiej do wolności religijnej
stało się tym samym silniejsze, niż religijne instytucje. Człowiek powinien być
wolny od przymusu również w sferze religijnej. Prawo do wolności religijnej - czytamy -
"przysługuje trwale również tym, którzy nie wypełniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej"; „...wolność polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być
wolni od przymusu /.../ tak aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano
do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według
swego sumienia prywatnym i publicznym, indywidualnym lub w łączności z innymi,
byle w godziwym zakresie”[5].
W religii nie ma miejsca na przymus. Po tym wydarzeniu nie może już dziwić orędzie Benedykta XVI na XXI
Światowy Dzień Młodzieży (2006): „Pilnie trzeba «wyzwolić wolność», rozjaśnić
mroki, w których po omacku porusza się ludzkość”. Rozjaśnianie tych mroków
zostało wcześniej wskazane przez Jana Pawła II w Encyklice „Veritatis
Splendor”: „Prawda
- Dobro - Wolność zanikła na znacznym obszarze współczesnej kultury – pisał papież
- dlatego dopomożenie człowiekowi w odnalezieniu tej świadomości stanowi
dzisiaj jeden z wymogów misji Kościoła[6]”.
Stąd też: „Wolność potrzebuje ...wyzwolenia[7]”.
Od tej ważnej deklaracji
minęło ponad czterdzieści lat. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że zmuszanie
ludzi do przyjęcia jakiejś religii, tak samo jak powstrzymywanie ich przed
wyrażaniem własnych przekonań religijnych, nie służy wcale religijności
człowieka. Obserwowaliśmy jak wielkie szkody wynikały z tego stanowiska zarówno
dla instytucji religijnych, jak też – może nawet bardziej – dla religijności
człowieka. Jednak czytając ją dzisiaj łatwo dostrzec, że nie rozwiązuje ona
współczesnych problemów związanych z relacją wolność – religia. Przedmiotem
prawa do wolności nie jest w niej treść przekonań religijnych. Mówiąc inaczej:
nie ma w niej zgody na taką wolności, aby człowiek mógł „wierzyć w cokolwiek”,
jest zaś zgoda na to, aby „nie był przymuszany do religii”. Jeśli jednak zwróci
naszą uwagę dzisiejsze roszczenie człowieka wobec wolności w sferze religijnej,
to coraz częściej jest to żądanie właśnie takiej wolności: mieć możliwość (być
wolnym) do wiary w cokolwiek. Z jednej strony, współczesna rozbudowana kultura
wolności - w sposób niejako naturalny - stawia wolność religijną obok „wolności
do wszystkiego”. Z drugiej strony, coraz częściej pojawia się problem „innych
religii”, ich roli w wolności religijnej i komunikacji międzykulturowej
(pluralizm religijny). W tych obu obszarach człowiek współczesny wydaje się
domagać jeszcze jednej wolności: móc wierzyć w co chce. Trzeba jednak zapytać,
czy w żądaniach tych rzeczywiście realizuje się autonomia człowieka oraz
umacnia perspektywa religijna?
Przede wszystkim błędne jest
wiązanie „wiary w cokolwiek” z religią. I to nawet wtedy, gdy w tej „wierze”
pojawiają się kategorie religijne. Stąd
też żadna religia nie może przyznać człowiekowi wolności do „wiary w
cokolwiek”. Nie tylko dlatego, że sytuacja ta byłaby całkowitym zniszczeniem
instytucji religijnych, ale również dlatego, że grozi to prywatyzacją religii,
usunięciem zeń wymiaru społecznego i zafałszowaniem doświadczenia religijnego.
Jednak właśnie taka „wolność do wiary w cokolwiek” staje się przedmiotem żądań
człowieka współczesnego. We współczesnej kulturze, w której wolnością chce się
ogarnąć treść wierzeń, z tym mamy najczęściej do czynienia. Sytuacje tych żądań
można odczytać jako chęć ucieczki od „zamkniętych” religii, którym wydaje się,
że „już odkryły Prawdę” i zamknęły ję w formułkach. I którym nie udaje się
zinterpretować doświadczenia religijnego człowieka w terminach dla niego
zrozumiałych. Stąd częste mylenie religii z wierzeniami, w których zwycięża
indywidualny wymiar życia człowieka, zaś szacunek dla sumienia jednostki
przeradza się w szaleństwo zarozumialstwa. W tym należy widzieć dramat ataku
quasi-religii na cały dotychczasowy świat religii (P. Tillich). W
niebezpieczeństwie tego ataku ukrywa się najczęściej wolność do „wiary w
cokolwiek”. Taka wolność byłaby kapitulacją przed poglądami współczesnego
świata i uczynieniem z religii sprawy tylko naszej, ludzkiej. Rzeczywiście,
człowiek może wierzyć w cokolwiek, ale nie wolno takiej wiary mylić z religią.
[1] A. J. Heschel, Człowiek nie jest
sam. Filozofia religii, tłum. K. Wojtkowska-Lipska, Kraków 2001, s. 197.
[2] M. Scheler, Problemy religii,
tłum. A. Węgrzecki, Kraków 1995.
Por. szczególnie cześć pt. „Dlaczego żadna nowa religia”.
[3] N. Bierdiajew, Sens twórczości. Próba usprawiedliwienia człowieka, tłum. H. Paprocki, Kęty 2001, s. 133.
[4] Tamże, s. 133.
[5] Deklaracja
o wolności religijne , art. 2.
[6] Jan Paweł II, Veritatis
Splendor. Tekst i
komentarz, Lublin
2001, par. 84.
[7] Tamże, par. 86.